Aleksandra Seghi – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, filolog włoski. Od siedemnastu lat mieszka w Toskanii, gdzie pracuje w radiu i prowadzi kursy kulinarne. Dzięki swoim publikacjom, zabiera czytelnika w niezwykłą kulinarną podróż, pełną smaków i kulinarnych ciekawostek. Łączy w nich opowieści o pięknej Toskanii ze sprawdzonymi przepisami na włoskie przysmaki. Właśnie ukazała się najnowsza książka autorki – „Fanklub bułeczek z rozmarynem”.
A czy jesteśmy w czymś podobni?
Myślę, że jesteśmy tak samo gościnni. Naszego gościa nakarmimy do woli i zapakujemy mu jeszcze „catering” do domu. Nasze spotkania przy stole są bogate w dania i obfitują różnorodnością. Panie domów rozpieszczają wszystkich zaproszonych.
Czego my Polacy moglibyśmy się od nich nauczyć?
Myślę, że brakuje nam codziennego uśmiechu na ustach, wewnętrznej radości. Idziemy chodnikiem, wzrok mamy skierowany w dół, nie patrzymy na otaczającą nas rzeczywistość. Nie spoglądamy na drugiego człowieka. Jesteśmy zatopieni we własnych sprawach. Włoch jest otwarty i korzysta z każdej chwili, by zagadać i porozmawiać. Łatwo przychodzi mu powiedzieć: buongiorno lub ciao. Panie sprzedawczynie są w sklepach uśmiechnięte, przywitają nas czy to na wejściu, czy w kasie. Zagadają. Czy zdarzyło się wam to w Polsce, stojąc do kasy w supermarkecie?
Być może powinniśmy trochę zwolnić i otworzyć się na drugiego człowieka.
Jak się Pani żyje na toskańskiej ziemi? Czy spotkała się Pani z jakimiś trudnościami, np. z zaklimatyzowaniem?
Oczywiście początki nie były łatwe. Zmieniłam kraj zamieszkania, musiałam przyzwyczaić się do innego trybu życia. Przyjechałam tu jeszcze za czasów, kiedy Polska nie była w UE. W związku z tym musiałam stać w kolejkach pod Kwesturą, by przedłużyć pozwolenie na pobyt. Byłam żoną Włocha, ale tak samo musiałam prosić o pozwolenie na pobyt. Dodatkowo policja przychodziła do domu, by sprawdzić czy to prawdziwe małżeństwo. Robiono wywiad społeczny w naszych okolicach. W końcu, po wielu latach otrzymałam obywatelstwo. Ale jeszcze przed tym wydano rozporządzenie, by wszystkim obcokrajowcom zrobić zdjęcia i zdjąć odciski palców. Jak przestępcom. To było bardzo upokarzające.
Takie były początki życia we Włoszech. Potem było już coraz lepiej i obecnie jestem traktowana jak prawowita mieszkanka Pistoi.
Jaka jest kuchnia toskańska? Co jest w niej takiego charakterystycznego?
W kuchni zmieniają się zapachy, wszystko związane jest z porami roku. Na wiosnę pojawiają się karczochy (uwielbiane przede wszystkim przez moją teściową), świeży groszek i bób. W lato królują pomidory, które nadają wszystkim potrawom niesamowitego smaku. W sierpniu kupuję 100-150 kilo pomidorów San Marzano i przerabiam je na przeciery. W kuchni panuje wtedy sauna. W pracach pomaga mi moja 6-letnia Julcia. W październiku przychodzi pora na kasztany i grzyby. W miastach i miasteczkach odbywają się święta: naleśników kasztanowych, pieczonych kasztanów, placków kasztanowych. Na straganach targowych jest mnóstwo prawdziwków o niezapomnianym zapachu. Następnie przychodzi pora na dynie i wszystkie dania z nią związane. Mimo tego, że w zimie jest mało warzyw sezonowych, naszą kuchnię wypełnia zapach gęstych zup fasolowych, kapuścianych z dodatkiem uprzednio przygotowanych przecierów pomidorowych. Pojawia się cavolo nero, czarna kapusta, uprawiana w Toskanii, podobna do jarmużu. Oprócz zup wspaniale wychodzą również crostini. Oczywiście w mojej kuchni przeplatają się zapachy: bazylii, szałwii czy rozmarynu. Są one niezastąpione w kuchni toskańskiej. Tak jak niezastąpiony jest czosnek i oliwa z oliwek.
Ciąg dalszy wywiadu!