Aleksandra Seghi – absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego, filolog włoski. Od siedemnastu lat mieszka w Toskanii, gdzie pracuje w radiu i prowadzi kursy kulinarne. Dzięki swoim publikacjom, zabiera czytelnika w niezwykłą kulinarną podróż, pełną smaków i kulinarnych ciekawostek. Łączy w nich opowieści o pięknej Toskanii ze sprawdzonymi przepisami na włoskie przysmaki. Właśnie ukazała się najnowsza książka autorki – „Fanklub bułeczek z rozmarynem”.
Czy ma Pani jakąś swoją ulubioną potrawę z kuchni włoskiej?
Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że mam słabość do dobrej pizzy. Uwielbiam tę na grubym cieście (czyli neapolitańską). Często wychodzę ze znajomymi do pizzerii lub spotykamy się u kogoś w domu i sami pieczemy pizzę.
Bardzo lubię parmigianę, grillowane lub podsmażane bakłażany zapiekane z mozzarellą i pomidorami. Kiedy przychodzi sezon na karczochy jemy go na wiele sposobów: duszone, faszerowane, smażone w cieście lub w wersji omletowej. Uwielbiam sezon na świeży bob i zielony groszek. Świeże, niegotowane, maja cudowny smak.
Jedną z moich ulubionych potraw toskańskich jest peperonata: papryka z cebulką, która może być duszona w białym winie. Często powracam do omletów z cukinią lub szpinakiem albo do tzw. torciku szałwiowego. Gotuję zupy warzywne, np. zuppa di cavolo, pappa al pomodoro, ribollita czy acquacotta. Zapiekane ziemniaki z prawdziwkami, posypane parmezanem są również rewelacyjne. Długo mogłabym wymieniać…
Jeśli jedziemy na wycieczkę do Włoch, to co koniecznie musimy tam spróbować?
Każdy region ma tradycyjne potrawy. Proponuję, by przed wyjazdem zajrzeć do „Domowej kuchni włoskiej”. W książce opisuję 20 regionów i podaję przepisy na sztandarowe dania kuchni włoskiej. Ale przejdźmy do konkretów. Jeśli wybierzemy się nad morze, to spróbujmy jakiegoś rybnego dania lub na przykład risotto z dodatkiem frutti di mare. Z pewnością zachwycą nas przystawki z kalmarami, małże czy królewskie krewetki. W Toskanii wybierzmy crostini z masą wątróbkową, szynkę toskańską, a w Bolonii mortadelę z pistacjami. Przekąską barową może być również piadina romagnola, a na obiad tortellini w rosole. Nie wspomnę o makaronie z ragù bolońskim. W Parmie zakupmy parmezan, a w Modenie ocet balsamiczny. We Florencji na ulicy możemy zjeść porchettę, plastry pieczonej świni wkładane do kanapki. W Apulii skuśmy się na taralli czy makaron orecchiette z brokułami czy kapusta właściwa, cime di rapa. W Bazylikacie na przystawkę weźmy rafanate, torcik chrzanowy, a na obiad makaron z ciecierzycą. W barze w Kalabrii zamówimy kawową granitę z bitą śmietaną, a w Kampanii sałatkę z Capri. W Neapolu pójdźmy obowiązkowo na pizzę, a w Sorrento zjemy gnocchi. W restauracji w Rzymie poprosimy o karczochy, spaghetti w sosie carbonara czy amatriciana, a następnie jagnięcinę po rzymsku, flaki czy cielęcinę skąpaną w białym winie. Muszę przerwać to wyliczanie, gdyż zrobiłam się strasznie głodna! Ale na poważnie: każdy region, każdy zakątek Włoch ma swoje specjalności, rarytasy, których nie sposób wyliczyć. Na pewno czeka nas wspaniały „tour” po lokalach gastronomicznych i niezapomniane chwile przy stole.
Jak zaczęła się u Pani pasja kulinarna?
U mnie w polskim domu zawsze dużo się gotowało. Rodzice lubili zapraszać znajomych, dlatego w kuchni zawsze działo się coś ciekawego. Już pod koniec podstawówki zaczęłam zbierać książki kulinarne, czytać i wyobrażać sobie przepisy. Następnie podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim wyjeżdżałam na kursy językowe do Włoch. Jeden z nich odbywał się we Florencji. W weekendy robiłam sobie całodniowe wycieczki po regionie. Poznawałam tradycje kulinarne. Przeszłam kurs gotowania.
Ciąg dalszy wywiadu!